Przeprowadzka

     Spakowałam wszystko. Tak, tak, dosłownie wszystko. Najpierw było mnóstwo czasu, w końcu kto wie kiedy i czy w ogóle ta przeprowadzka dojdzie do skutku. Potem nagłe olśnienie – kupuję teraz. Domek malutki, cudny bez grzyba i w krzewach i taaaaki romantyczny. W ciągu kilku dni stałam się właścicielem i wtedy szybka decyzja – natychmiast przeprowadzka. Przecież jak najszybciej trzeba już tam być. Docelowo termin wyznaczyła firma przeprowadzkowa, bo jak ktoś myśli że może decydować to wtedy okazuje się że jednak najważniejsi są ci od usługi. Tak oto dostałam 3 dni na spakowanie mieszkania. 3 dni = zero segregacji. Pakujemy wszystko. Posegregujemy na miejscu.

     Niby to tylko 30 km od Krakowa – niedaleko. Na końcu kota do transportera psa na smycz i w drogę. Wpakowałam się na siłę do szoferki pomimo lekkiego protestu kierowcy. Facet w średnim wieku, z wąsem, widać od razu że szef szefów, jakoś nie uśmiechało mu się wieźć paniusi. Szoferka ogromna dwóch młodych dziarskich chłopców do noszenia rzeczy, kierowca i ja a pod nogami kontenerek z kotem i pies, no dobra York czyli prawie pies.

– A mąż, może on drogę pokaże, a pani wygodnie autkiem? – kierowca stara się być miły, tylko że na słowo mąż już mi się zęby jadowe pojawiły.

– Mąż, kurwa były mąż, prawie były niestety … autka brak, po cholerę mi w Krakowie autko by było, a ja nie żadna pani tylko Dorotka jestem. Jedziemy, bardzo proszę. Drogę znam. Chyba. Damy radę – Uśmiechnęłam się próbując jakoś rozładować atmosferę. Od lat pracowałam z facetami, chciałam żeby wiedzieli że jestem na luzie i swojski człowiek, nosa nie zadzieram i przekląć też potrafię.

– Dobrze, dobrze, ale taka piękna pani i sama? –dopytywał kierowca.

– Jaśnie Pani jakby co, mówiłam Dorotka jestem i ruszajmy już błagam bo gorąco i późno się robi.

– A jaki adres mam wpisać proszę pani? W nawigację. – kierowca nie odpuszcza, nawet silnika nie zapalił. Za to zdążył już mnie wkurwić.

– Kurwa! Ja tu jestem nawigacja i ostatni raz mówię, żadna ze mnie pani! Czy wielka pani by    jechała z panem kotem i psem? Jak kiedyś będę Panią to wyprowadzając się kartę kredytową zabiorę, a nie stare graty!

     Ruszył. Jedziemy w ciszy, oni boją się gadać ja powoli się uspokajam. Droga wije się serpentyny, gorąco, lipiec, w aucie brak klimatyzacji. Dopiero skręcając z głównej drogi chłopcy się ożywili.

– Jak tu pięknie, jaka przyroda, Pani to umiała znaleźć super miejsce. – Super miejsce – pomyślałam, ale ta rzeka to wydawała mi się mniejsza kilka dni temu. Dojeżdżamy do mostku, taki drewniany, farba odłazi, zapamiętałam go jakoś lepiej. Kierowca staje zdezorientowany.

– To za tą rzeką, ten Pani domek?

– Dorota jestem, No tak, jak widzi pan ta górka za mostkiem to właśnie tam ta droga – plączę się, sama widzę mostek lichy, wóz duży.

– Mamy problem bo ja przez ten most nie przejadę, nie ma szans. Wracamy. – Kierowca ma zacięta minę.

– Jakie kurwa wracamy, jak to? Do Krakowa wracamy?

– No a co, wypakujemy tutaj?

– Chłopaki, bez jaj, tutaj jest bród, ludzie jeżdżą, przez rzekę, da się. – Łapię się ostatnich argumentów. Pies szczeka kot prycha, gorąco że oddychać się nie da a rzeka wysoka.

– Brodem? Co ja Camel Trophy? Całkiem pani odjebało? – kierowca się zdenerwował. – Tak to jest z babą załatwiać, zawsze coś wymyśli.

– Jasne, tak to chłopa z miasta nająć do roboty, rzeki się boi. – odpaliłam, a jakby na poparcie moich słów właśnie przejechał brodem wóz osobowy z rejestracją KBC – widzisz pan? Miejscowy, osobówką, a dał radę! A pan się zdygał.

     Chłopaki do noszenia śmieją się, kierowca odpala silnik i skręca na brud. Przez całą szerokość rzeki ciągnie się droga betonowa, równolegle do mostu. Rzeka wysoka ale i tak przejechać można. Trochę ostry zjazd do wody i ciężko wyjechać na drugi brzeg, ciężarówka ledwo się zbiera, już widzę oczami wyobraźni jak moje rzeczy wysypują się do wody….. ufff przejechaliśmy.

– Bałaś się że stracimy twoje pudła – śmieje się chłopak obok – spokojnie, patrzyłem w lusterko, nic nie wypadło.

– No to teraz tylko pod tą górę – pokazuję palcem. – kierowca ma zaciśnięte usta i wkurw taki w oczach, że aż strach. Mokre koła, zaczyna padać deszcz, wóz meblowy ledwo jedzie na pierwszym biegu. Prosto, potem zakręt i znowu, w lesie polana, a droga pnie się wyżej.

– daleko jeszcze? – warczy kierowca

– no na górę i zakręt i potem trzeci dom po lewej, to już blisko. – dukam jak dziecko w szkole bo nagle sama zdałam sobie sprawę że ta droga jakaś taka wąska się robi, a zakręt to 90 stopni jak nic, wóz się nie złoży.

– Dobra, pójdę zobaczyć co dalej. – Kierowca gasi silnik wysiada z szoferki. Wysiada, a za nim chłopaki, pies szaleje to i ja wysiadam kota zostawiam w szoferce.

     Stoję w coraz większym deszczu i patrzę jak faceci wracają, klną coś pod nosem. Wkurwieni.

– Tutaj stajemy, nosić będziemy. Tam się wjechać nie da. – kierowca decyduje, chłopcy już otwierają wóz od tyłu i wypakowują torby, worki i pudła wprost w błoto…. Pada na mnie blady strach. W planach to było takie proste.

– Pokażesz nam który to domek? – jeden z chłopaków stara się uśmiechnąć i chwyta pierwsze torby – zaniesiemy to wszystko, spokojnie dużo tego nie ma.

     Poczułam ulgę już myślałam że zostawią mi to w tym lesie, zwalone ot tak na kupę… chwytam kontener z kotem, szukam kluczy w torebce i biegnę za robotnikiem. Ciekawe czy wszystko to wszystko …

     No i chodzili panowie z tobołkami, pudłami, workami, meblami i pianinem a deszcz padał i padał i padał ….

     Dom na wsi – dużo powiedziane. 40 metrów kwadratowych, parter w kwadracie, poddasze w skosach i taras skąpany w deszczu. Pies biegał pod nogami całkiem zdezorientowany, kot wypuszczony z klatki zniknął na trzy dni. Jak się później okazało schował się w szafce kuchennej i bał wyjść. Miejski kot. Rasowy, natura go przeraża.

     Chłopcy rozładowali cały wóz późną nocą. Synowie – starszy 21 letni i młodszy 9 letni dotarli o zmroku, jechali busem. Deszcz padał cały czas. Domek wypełnił się po brzegi na parterze. Na poddaszu były trzy ogromne dębowe łóżka poprzednich właścicieli – miejsca na rzeczy nie było wcale. To co się nie zmieściło zostało na tarasie. Sąsiednie domki zniknęły wśród drzew. A może sąsiedzi chodzą spać wcześniej? Cicho, ciemno tylko szum deszczu. Stojąc w drzwiach domku widziałam stosy worków z ubraniami, pudeł i toreb z Ikei i nagle zaświtało mi jedno pytanie. A jak mi to wszystko zamoknie? Ale nic już nie mogłam zrobić. Tuż za granicą światła padającego z drzwi ciemność była absolutna. Ściana deszczu.

– wysuszy się – pomyślałam patrząc na taras. Żebym wtedy wiedziała, że padać będzie miesiąc, a o suszeniu to pomyślę dopiero we wrześniu…. Ale nie wiedziałam. Więc z błogim uśmiechem na twarzy i kubkiem kawy bez mleka w dłoni cieszyłam się posiadaniem własnego domku na wsi. Ja – Miastowa Na Wsi.

1 komentarz do “Przeprowadzka”

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *