Bezdomność, czyli po co komu ten meldunek

     Kiedy sprzedałam mieszkanie automatycznie musiałam się z niego wymeldować. Proste, oczywiste i kompletnie nie przemyślane. Plan był prosty, wymeldowuje się z mieszkania i zameldowuję do nowo kupowanego domku… W praktyce okazało się to być trudniejsze i zajęło mi 7 lat.

     Utrata zameldowania niewiele zmieniła na pozór w moim życiu. Dowód miałam nowy więc i tak nie było w nim meldunku, zajęta remontem nie zwracałam uwagi na urzędy. Kiedy pojawiłam się po raz pierwszy w gminie, jeszcze przed zakupem domku, kierownik referatu mówił, że przemianowanie domku na mieszkalny to tylko formalność, znał od lat pierwszego właściciela, namawiał mnie do zakupu i obiecywał złote góry. Gdy odwiedziłam go miesiąc później, już po zakupie, z zapytaniem jakie dokumenty są niezbędne do całej procedury okazało się, że domek wymaga gruntownej przebudowy. Lista braków do uzupełnienia była gigantyczna.

– ale przecież może pani spokojnie w nim mieszkać, nie musi pani mieć domu mieszkalnego, nie musi być pani nigdzie zameldowana. To nie problem. – przekonywał Pan kierownik.

W Polsce nie ma obowiązku zameldowania na stałe. Można ot tak zwyczajnie mieszkać, gdzie się chce – to że oficjalnie wtedy jest się bezdomnym jakoś do mnie długo nie docierało.

    Wszędzie, gdzie podałam adres krakowski musiałam go teraz usunąć, problem w tym, że nie było go czym zastąpić. Od czego jest kreatywność. Po pierwsze odwiedziłam na poczcie listonosza. Zażywny pan z wąsikiem wysłuchał mnie, dopytał gdzie to ja dokładnie mieszkam i po krótkiej chwili wymyślił. – Widzi pani tam, na tej górce to energetyka czasami pisze że to „osiedle nad zalewem”. A jakby pani podała numer działki z księgi wieczystej to w sumie mamy adres.

     To nic, że w mojej miejscowości nie ma ulic, a tym bardziej osiedli, że numery mają jedynie domy i wcale nie są to numery z ksiąg wieczystych. Ale adres był.

– Ja to do pani każdy list doniosę, niech mi tylko pani da nazwisko na jaki ten list ma przyjść – dodał listonosz. – Ja sobie panią zapamiętam.

     No to dałam mu w sumie cztery nazwiska na które mogła przyjść korespondencja, moje dwa nazwiska (po mężu i po rozwodzie) plus nazwisko jednego syna, drugiego. Listonosz patrzył na mnie lekko zdziwiony ale ok, zgodził się. Tym różni się wieś od miasta, że do mnie przez te kilka lat listy dochodziły jedynie na nazwę miejscowości i nazwisko. Takie proste.

     Gdy mnie pytano mówiłam, że brak stałego zameldowania, a adres do korespondencji to już podaję. Banki, sądy, służba zdrowia kolejne Instytucje łykały adres wymyślony przez listonosza i nikomu nie wpadło do głowy że to całkowita fikcja.

     Przeprowadzka 29km od Krakowa zmieniła całkowicie moją przynależność administracyjną, Teraz nie należałam do powiatu mojego rodzinnego miasta, a dużo mniejszego, leżącego dokładnie w odwrotnym kierunku. Nigdy tam nie byłam, nawet jako turystka, a nagle wszystkie sprawy powinnam załatwiać tam lub w gminie. Kolejnym problemem okazała się być szkoła syna – tutaj nie było już tak prosto. Informacja że jesteśmy bezdomni bez stałego zameldowania wstrząsnęła dyrekcją. Musiałam się tłumaczyć i wyjaśniać, ale nadal pani w sekretariacie nie była pewna czy w związku z tym syn powinien być zapisany do ich szkoły. Odszukałam podstawę prawną braku rejonizacji… Musiałam donieść do szkoły wydruk ustawy bo nikt nie chciał mi uwierzyć.

     Podobny problem miałam w momencie podpisywania umowy z telewizją kablową – okazało się, że bez stałego zameldowania nie ma opcji podpisania umowy….

     Wydawać by się mogło że to koniec historii – nie da się i już. Trwało to w sumie 7 lat bo ciągle nie było mnie stać na przebudowanie domku i uzyskanie statusu domku mieszkalnego…

Aż pewnego dnia nastały w gminie wybory.

     Tak, tak, wybory samorządowe. W sumie nie wiem czemu nagle się uparłam, że mam prawo do głosowania. Bezdomna czy nie, nadal byłam obywatelem naszego kraju, mieszkańcem gminy i życzyłam sobie prawa do głosowania. Przyszłam do gminy i poprosiłam o wpisanie mnie na listę głosujących i wtedy okazało się że program komputerowy nie pozwala wpisać mojego zmyślonego adresu, a nie mając żadnego adresu nie mogę zaistnieć na listach. W sposób oczywisty było to niezgodne z wszystkimi ustawami i zdrowym rozsądkiem, ale nie miałam pojęcia jak to rozwiązać. Panie w gminie przepraszały, ale tłumaczyły, że nie ma opcji dopisania mnie do listy. Wściekłam się. Kolejne telefony do województwa, a finalnie do ministerstwa potwierdzały moje prawo do głosowania oraz niemoc dopisania mnie do list bez podania adresu przebywania. Pat na całej linii. Nie odpuszczałam, miałam już dość bycia obywatelem drugiej kategorii. Miałam swojego kandydata i chciałam na niego zagłosować. Od 7 lat mieszkałam w tym miejscu i czułam się już z nim związana. Zagroziłam że sprawa trafi do Brukseli, że ja nie odpuszczę, sprowadzę telewizję, prasę… Słowem zagroziłam że zrobię cyrk.

     Jedna z urzędniczek pobiegła do Wójta, poproszono mnie żebym poczekała. Do dziś nie wiem jakim cudem, ale nagle okazało się, że mój dom, choć nadal jest tylko domem letniskowym, jednak może dostać swój własny numer. Ba że gdy dom ten numer dostanie to ja i mój syn możemy być tam zameldowani na stałe. A ponieważ obowiązek zamknięcia list do głosowania upływał na drugi dzień, mój dom dostał swój numer w ciągu 7 godzin. Zameldowanie nas zajęło kolejnych 30 min. Wójt przed podpisaniem dokumentów spytał mnie jedynie na kogo planuję zagłosować – uznałam to za żart rodem z Barei. Wyszłam z urzędu z kompletem dokumentów. Tak oto skończyła się moja Bezdomność. Taka Polska i wiejska rzeczywistość.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *