Otwieram oczy i dociera do mnie ogłuszający śpiew ptaków – wiosna. Na piątym piętrze miastowego bloku nie było ptaków, czasem jakiś gołąb. Ale nigdy nie budził mnie „śpiew ptaków” – czemu cudzysłów? Bo to co słychać wiosną za oknem żadną miarą nie można nazwać śpiewem. Upiornie darcie małych dziubków tworzy kakofonię nie do przeżycia. To ten moment, gdy żałuję, że wybrałam dwu a nie trzy szybowe okna i 20 a nie 40cm wełny mineralnej do ocieplenia. Rzut okiem na zegarek – 4:30. No tak, poranek wersja wieś. Zasnąć się nie da – ptaki drą się w najlepsze.
Czy ktoś z was – miastowych wymyśliłby, że poranek zaczyna się o 4:30? Wieś. Ja wiem, prace w obejściu, przy zwierzętach, na roli, w sumie 4:30 to super timing. Ale dla miastowej to abstrakcyjna tortura. Leżę do 6 i planuję co zrobię tym pierzastym wywłokom jak wstanę, albo co zrobią im moje koty, gdy tylko je wypuszczę na zewnątrz. Już widzę tą „rozkładówkę” na wycieraczce. Tylko czy to coś zmieni? Koty zabija najwyżej kilka z nich a ja słyszę wyraźnie, że to jakieś spore stado dręczycieli mnie dopadło. Mieszkam w lesie. W mieście dzień zaczynałam spacerem z psem, kupnem świeżego pieczywa i kawką przed wyjściem z domu do pracy. Tutaj pies wybiega sam, pieczywo jest 4km drogi od domu więc szans nie ma żebym się wyrobiła, a i do pracy nie ma jak jechać bo właśnie stałam się bezrobotna… Za to dziecko do szkoły trzeba będzie zawieźć, bo do szkoły jest nawet dalej niż do pieczywa. Skoro nie śpię od 4:30 zmęczona jestem już o 10:00. Zmęczona w sumie nie wiadomo czym. Paleniem w piecu, odwożeniem syna, zakupami, szukaniem psa, który nie zawsze chce szybko wracać, karmieniem kotów – bo na ptaki się poluje ale ich się nie je, nastawianiem obiadu (bo w szkole stołówka przestała działać) i o 12 znowu droga do szkoły, a potem obiad… nic nie robię i padam z nóg.
Zasypiam ze zmęczenia o 15 i wtedy telefon od znajomej z miasta – śpisz? Tobie to dobrze, widać wieś ci służy, na wsi żyje się wolniej… Nawet nie wyprowadzam jej z błędu licząc, że szybko skończy trajkotać i może jeszcze z godzinkę pośpię. Miałam takie plany na ten dzień, a tutaj właśnie znowu zimno i trzeba zapalić w piecu, nie pośpię.
Czy każdy dzień wygląda tak samo? Jasne, że nie. Każdy jest inny i wszystkie mają jeden wspólny mianownik – całkiem nie spodziewałam się, że tak będzie. Wytrwały czytelnik pomyśli – dobra, ale można iść spać wcześniej to wtedy ta 4:30 nie taka zła. Jasne, tylko że moi miastowi znajomi zaczynają wydzwaniać, gdy wrócą z pracy, odpoczną i przypomną sobie wszystkie ważne tematy – ni mniej ni więcej telefony zaczynają się od 20:00 i trwają, trwają, trwają…. Bo przecież każdy jest ciekaw jak sobie radzę, czy to dobry pomysł wyjechać na wieś i pomarzyć jakby to im było fajnie na moim miejscu.