Wiosna to i wszystko rośnie (tak, tak luty i rośnie, trawa już wyszła tam, gdzie jej się nie spodziewałam dokładnie pomiędzy płytkami chodnikowymi i kwitnie mech na brzozach więc alergia już jest. Do tego to co jesienią nie zrobione w ogórku, teraz okazuje się być ciężką pracą – bez narzędzi ani rusz. Pamiętałam z dzieciństwa motyczkę, babcia i mama coś tam dłubały koło domku. Wiedziałam, jak ma wyglądać i opisywałam ją kwieciście w wielkich supermarketach w mieście … bezskutecznie. Nikt nic nie widział, nie słyszał, łopata tak, ale motyczka? A na wsi – pierwszy sklep i oto jestem posiadaczką własnej motyczki. Stojąc przy kasie zobaczyłam galerię rękawiczek. Niby nic ciekawego, ale obok kobiecych i męskich dostrzegłam maleńkie dziecięce. Zdziwiona wzięłam do ręki a sprzedawca na to, że to tak na 10 lat pasuje, bo dla mniejszych dzieci nie produkują. Moje zdziwienie rosło. Mniejsze dzieci pracują w polu? Kupiłam rękawiczki (jak widać, nawet foty porobiłam poglądowe) i wracając do domu popytałam ludzi.
Na wsiach dzieci nie pracują zawodowo w wieku mniej niż 15 lat, ale od maleńkości razem z matkami pracują przy małych ogródkach warzywnych obok domu. To normalne, że po szkole idą pomagać, wyrywają chwasty, sadzą, podlewają … Usłyszałam o szacunku do jedzenia, o kurach, o tym że warto od dziecka pracować, bo co innego ma robić, każdy musi pracować. Słuchałam i moje zdziwienie urosło pod niebo.
Po powrocie do domu mój syn spojrzał na rękawiczki i spytał – zabawkowe? Ale po co komu zabawkowe rękawiczki.
Wieś zadziwia. Podczas gdy my w mieście zastanawiamy się jak namówić dziecko do zrobienia porządku we własnym pokoju (chociaż wyniesienia brudnych naczyń) albo odkurzenia mieszkania czy wyprowadzenia psa na spacer. Na wsi dzieci zakładają rękawiczki i pracują w ziemi. Serio, serio. Małe dzieci. Takie które w mieście nie poprosimy nawet o poskładanie klocków lego z podłogi. Szok. To tak się da? Można sprawić by dziecko aktywnie stało się częścią rodziny pracując razem z dorosłymi w domu?
Na wsi nie ma wakacji dla dzieci, kończy się szkoła, ale życie toczy się dalej. To, że nie ma codziennych zajęć w szkole to szansa na to by pomóc bardziej w pracy na roli, w lesie, w domu czy w opiece nad młodszymi dziećmi. Rodzi się więź pomiędzy rodzeństwem, szacunek dla pieniędzy, świadomość, ile co kosztuje, szacunek dla pracy rodziców. Owszem jest też zmęczenie, ale wraz z nim poczucie dumy, potrafię, dam radę, pomogę. Coś czego miejskie dzieci nie mają.
Więc kiedy pomyślimy – szkoda dzieciństwa na pracę, szkoda tych dzieciaków, to pomyślmy też, kurcze, ale oni mają silne więzi rodzinne, ale to są fajni mocni ludzie, gdy dorosną nie będzie dla nich rzeczy niemożliwych… 🙂